Tajemnicza śmierć Ojca Honoriusza

         W celu wyjaśnienia tych wątpliwości zarówno rodzina o. Honoriusza Kowalczyka, zwłaszcza jego brat Kazimierz, jak również dominikanie, a także osoby związane z poznańskim duszpasterstwem akademickim oraz miejscowym środowiskiem opozycji solidarnościowej, podjęły wiele starań, aby do sprawy śmierci o. Honoriusza wrócić po roku 1989. Dzięki ich zabiegom sprawa ta trafiła w 1990 r. do Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej do Zbadania Działalności MSW (tzw. Komisja Rokity). Działania komisji wykazały szereg uchybień w czasie postępowania w 1983 r., polegających na bezpodstawnym odstąpieniu od wykonania niezbędnych czynności procesowych oraz wadliwym przeprowadzeniu tych czynności, które zostały wykonane. Zarzuty dotyczyły między innymi nieustalenia przez funkcjonariuszy MO świadków wypadku (tymczasem brat ojca Honoriusza, Kazimierz Kowalczyk, na własną rękę, zdołał ustalić aż czterech świadków), niewyjaśnienia wielu okoliczności wypadku (np. nie wiadomo z całą pewnością kto zawiadomił o wypadku pogotowie oraz kto otworzył drzwi samochodu po wypadku), uchybień w czasie oględzin pojazdu oraz miejsca wypadku (oględzin pojazdu dokonał przypadkowy biegły, który nie był członkiem Zespołu Rzeczoznawców PZM), ponadto udziału funkcjonariuszy SB w postępowaniu przygotowawczym (czy ich udział polegał jedynie na sporządzeniu wykazu rzeczy zabezpieczonych w samochodzie , czy też wykonywali oni inne czynności, które nie zostały utrwalone w sposób procesowy), a także nadzoru prokuratora nad postępowaniem przygotowawczym (nie wiadomo kiedy prokurator został zawiadomiony o wypadku i czy w ogóle poinformowano go o śmierci ojca Kowalczyka bezpośrednio po jego zgonie, ani też jakie były przyczyny odstąpienia od sekcji zwłok). Niektóre z uchybień wykazanych przez komisję sejmową starano się wyjaśnić w czasie postępowań prokuratorskich w latach 1991-1993 oraz 2001-2002. Już w czasie pierwszego postępowania odrzucono wersję starszego sierżanta Andrzeja Nawrockiego z posterunku MO w Trzemesznie, że: przypuszczalną przyczyną zaistnienia wypadku było zaśnięcie kierowcy w trakcie jazdy co doprowadziło do wypadku. Dodajmy, że była to jedna z przesłanek do umorzenia dochodzenia w 1983 r. W uzasadnieniu prokuratorskim z 1993 r. stwierdzono natomiast, że: najbardziej prawdopodobną przyczyną wypadku (…) była chwilowa dekoncentracja kierującego, odwrócenie uwagi od sytuacji na szosie i związany z tym brak reakcji na niekontrolowaną zmianę toru ruchu pojazdu. Ponadto prokurator Mirosław Bogunia dodał, że stan zebranych dowodów nie pozwolił na jednoznaczne wypowiedzenie się w kwestii jakiegokolwiek związku pomiędzy wspomnianym wypadkiem a działalnością byłej Służby Bezpieczeństwa. Chodził przede wszystkim o brak tzw. teczki operacyjnej ewidencji zmarłego kapłana oraz wielu innych materiałów SB dotyczących Wydziału IV WUSW w Poznaniu (dziś wiemy, że nie wszystkich !), zniszczonych w ramach ogólnopolskiej akcji MSW pod koniec 1989 r. Również w czasie śledztwa w latach 2001-2002 nie zostały uznane za wystarczający dowód zeznania (miały to być zeznania przełomowe w sprawie), złożone przez Kazimierza Zdzisława N., byłego pracownika Ośrodka Wypoczynkowego MSW w Kiekrzu. Miał się on tam dowiedzieć od nieżyjącego już wówczas, byłego kierownika tego ośrodka, Władysława T., że śmierć ojca Honoriusza spowodowali nieznani bliżej pracownicy SB, dla których ten ośrodek był bazą wypadową. Stąd zdaniem prokuratora Mirosława Sławety nie było podstaw, aby przyjąć tezę, że do śmierci ojca Kowalczyka przyczyniły się osoby trzecie, a w szczególności funkcjonariusze byłej SB.
         Chociaż oba postępowania prokuratorskie (z 1991-1993 i 2001-2002r.), których głównym zadaniem było ustalenie tzw. Prawdy materialnej, mogącej stanowić podstawę dalszych czynności procesowych, nie przyniosły wystarczających podstaw do twierdzenia, że za śmierć ojca Honoriusza odpowiadają organy Służby Bezpieczeństwa, to jednak przeglądając akta prokuratorskie trudno powstrzymać się od kilku zasadniczych pytań związanych z wypadkiem pod Wydartowem. Przede wszystkim widać wraźną rozbieżność w zeznaniach naocznych świadków tego zdarzenia. Przypomnijmy, że Genowefa W. - razem ze swoim mężem Eugeniuszem, uznana za naocznego świadka wypadku - wielokrotnie podkreślała, że jest absolutnie pewna, że poza nią i mężem oraz samochodem księdza w czasie wypadku na drodze nie było żadnego innego pojazdu, nikt za księdzem nie jechał, ani nie było żadnych osób na drodze lub poboczu. Stwierdziła ponadto, że to właśnie ona razem z mężem zawiadomili miejscowego dróżnika, aby przedzwonił na pogotowie. Po czym dodała, że ani u dróżnika, ani na miejscu wypadku nie widziała żadnej dziewczyny. Tymczasem z zeznań Marii Sz. (ona była tą dziewczyną, miała wówczas 23 lata) wynika, że w czasie wypadku przebywała w budce dróżnika Zenona N. Krótko przedtem widziała samochód ojca Honoriusza przekraczający przejazd kolejowy i po zauważeniu wypadku natychmiast pobiegła na miejsce zdarzenia, wysłana tam przez zaniepokojonego dróżnika. Wróciła, gdy na miejscu wypadku była jeszcze karetka pogotowia, ale nie pamiętała, aby Zenon N. mówił o tym, że ktoś był u niego z prośbą o wezwanie karetki. Jak widać oba zeznania, a zwłaszcza fakt obecności na miejscu wypadku "dziewczyny", przeczą sobie nawzajem, przy czym wiarygodność zeznań Marii Sz. potwierdzają też zeznania Edwarda P., który rozmawiał z dróżnikiem Zenonem N. w Kwieciszewie, i ten powiedział mu, że to właśnie Maria Sz. miała jako pierwsza podejść do wypadku.
         Inna wątpliwość rodzi się w związku z zeznaniami Sylwestra W., a mianowicie kim byli "księża z Trzemeszna" przybyli na miejscu wypadku. Kto ich powiadomił, dlaczego pojawili się we dwóch? Do dziś nie udało się również ustalić kim były osoby ze "Stara", który zatrzymał się na miejscu wypadku. Przypomnijmy, że w świetle zeznań świadków, to właśnie kierowca "Stara" otwierał drzwi od "malucha", lecz i on nie był sam (w samochodzie była druga osoba). Uwagę powinny zwrócić także zeznania poznańskiego lekarza Konstantego T., który wyraził pewne wątpliwości dotyczące przyczyny obrażeń poniesionych przez ojca Honoriusza w czasie wypadku. Ponieważ nie przeprowadzono sekcji zwłok nie można dziś tych wątpliwości w pełni wyjaśnić, choć ciągle zastanawia, czy przy zapiętych pasach (?) i niezbyt dużej prędkości samochodu, mogło dojść aż do takich obrażeń ciała, zwłaszcza uszkodzenie płuc i pęknięcie przepony po prawej stronie oraz pęknięcie wątroby, a ponadto czy doznane obrażenia wewnątrz jamy brzusznej były spowodowane wypadkiem samochodowym czy może jakimś innym urazem (np. uderzeniem w brzuch). I wreszcie nie bez znaczenia dla wyjaśnienia okoliczności sprawy, jest - podkreślany przez wielu świadków - fakt wzmożonej inwigilacji i zastraszania ojca Kowalczyka przez SB, a ponadto telefony z pogróżkami pod adresem o. Tomasza Alexiewicza, które otrzymywał także jego ojciec, że jeżeli syn nie uspokoi się, to podzieli los ojca Honoriusza. Być może to właśnie w postawionych wyżej pytaniach i niewyjaśnionych do końca okolicznościach wypadku pod Wydartowem leży podstawa do szukania dowodów udziału funkcjonariuszy SB w zaistniałym wydarzeniu.
         Kolejnym krokiem podjętym - tym razem z inicjatywy poznańskich i mławskich działaczy Fundacji Ojca Honoriusza - w celu odnalezienia materiałów mogących wyjaśnić okoliczności śmierci poznańskiego dominikanina, było zwrócenie się do Urzędu ds. Akt Służby Bezpieczeństwa byłej NRD (Die Bundesbeauftragte für die Unterlagen des Staatssicherheitsdienstes der ehemaligen Deutsche Demokratischen Republik), z zapytaniem czy w aktach zgromadzonych w Instytucie Gaucka nie zachowały się jakieś materiały dotyczące osoby i działalności o. Stanisława Honoriusza Kowalczyka. W dochodzeniu prokuratorskim z 1991-1993 i 2001-2002 r. podkreślano bowiem kilkakrotnie, że niemieckie Stasi interesowało się wieloma środowiskami opozycyjnymi Poznania w okresie stanu wojennego, w tym również środowiskami kościelnymi. Skądinąd wiadomym było, że niektórzy z poznańskich dominikanów utrzymywali w tym czasie kontakty z osobami z byłego NRD lub wyjeżdżali za zachodnią granicę PRL, co przecież nie mogło ujść uwadze wyjątkowo gorliwych funkcjonariuszy Stasi. Dlatego kierując się tymi przesłankami w dniu 21 stycznia 2009 r. w sprawie tej wystosowałem oficjalne pismo, jako dyrektor Polskiej Misji Historycznej a Getyndze. Pięć dni później otrzymałem odpowiedź od Suzanne Batschkun, urzędniczki wspomnianego instytutu, że podejmie ona kwerendę w sprawie ojca Honoriusza. Niestety poszukiwania nie przyniosły pożądanego skutku, a w piśmie z 24 kwietnia 2009 r. oficjalnie poinformowano mnie, że Urząd ds. Akt Służby Bezpieczeństwa byłej NRD nie posiada żadnych materiałów dotyczących o. Stanisława Honoriusza Kowalczyka.

Wstecz | Dalej